W takim razie, co tak naprawdę się tam wydarzyło? Jest kilka hipotez ale dokładnie nie wiadomo co to było. Wykluczono uderzenie meteorytu – na miejscu nie stwierdzono żadnego leja czy krateru po jego uderzeniu. W celu wyjaśnienia zdarzenia, zebrał się zespół naukowców z Uniwersytetu Jagiellońskiego, Akademii Górniczo – Hutniczej, Polskiej Akademii Nauk, Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, oraz specjalistów wojskowych. Wytypowano szereg potencjalnych możliwości ale nie podano jednej.
Hipotezy to:
✅ Bardzo silne liniowe wyładowanie atmosferyczne, czyli tzw. piorun gigantyczny, przed którym nie chronią żadne zabezpieczenia techniczne. Takich wyładowań rejestruje się na całym świecie zaledwie kilka w ciągu roku. Następnie mogło dojść do uderzenia pioruna kulistego. Stąd dwa odgłosy słyszane tego dnia. Oczywiście tutaj pojawiają się hipotezy wyjaśniające uszkodzenia linii energetycznej i przepalenia sprzętu AGD. Jego wybuch byłby podobny do wybuchu bomby grafitowej, powodującej przepięcia i zwarcia sieci energetycznej.
✅ Możliwość uderzenia fragmentu jądra komety Dunlopa. Możliwość wejścia w atmosferę ziemską zaginionej przed laty planetki Apollo.
✅ Nieznany eksperyment militarny w czasach, gdy Polska jeszcze nie należała do NATO, co było przedmiotem badań wojska i prokuratury.
✅ Prof. Andrzej Manecki sądzi, że w Jerzmanowicach mogło się zdarzyć to, co w 1908 r. w tajdze syberyjskiej, tylko w mniejszej skali. Przy eksplozji meteorytu tunguskiego w 1908 r. uległo zniszczeniu 2150 km2 tajgi, tutaj znacznie mniejsze. Fala uderzeniowa pochodziła od czegoś, co wyparowało w atmosferze. Dr Tomasz Ściężor mówi tak: „Gdybyśmy otrzymali zapisy z radarów, może bylibyśmy bliżej prawdy. A tak nie ma żadnych szans na udowodnienie, czym był incydent jerzmanowicki. To musi pozostać tajemnicą. Problem tylko w tym, że w każdej chwili może się on powtórzyć…”
✅ Przypuszczano również, że w Jerzmanowicach spadło ciało niebieskie. Jedna z hipotez mówiła, że mogło spaść UFO. Kolejna hipoteza głosi o kraksie sztucznego satelity ziemi.
Przypuszczenie Roberta K. Leśniakiewicza mówiło o bombie E – nie zabija ludzi, lecz emituje krótkotrwały impuls elektryczny o dużej mocy, który powoduje zniszczenie elektroniki w promieniu nawet kilku kilometrów. Wówczas padło stwierdzenie: „Coś wymknęło się spod kontroli chłopcom w zielonych lub stalowych mundurach. Musiał ją zgubić polski lub amerykański samolot. Bo jak inaczej wytłumaczyć zadziwiającą aktywność wojska? Przecież nie interesuje się ono meteorytami.
Nikt nigdy nie powiedział ostatecznie, co to było za uderzenie.